Home » Bez kategorii » 10. Poszukiwacze Czerwonego Rieslinga. Strzał.

10. Poszukiwacze Czerwonego Rieslinga. Strzał.

fot. Catholic Church England and Wales

fot. Catholic Church England and Wales

Angelino odwrócił się, aby sprawdzić, czy czy nikt go nie śledzi. Przebył już całkiem imponującą odległość. Stał na zboczu wzgórza, na którego szczycie widniał jaśniejący w słońcu nowocześnie zrewitalizowany kościół i majestatyczna bryła Domu Gminno-Parafialnego. U stóp wzgórza wiła się leniwa rzeka, nad którą trwał wyborczy piknik. Dopiero z góry dało się zauważyć, jak rozległy to piknik. Setki osób gromadziły się wokół pustej jeszcze sceny, na której środku ustawiono zdobny w kwiaty mikrofon. W oczekiwaniu na jedynego gościa imprezy, Wawrzyńca Wieńca Abba-Ojca kanonika na prebendzie, który tuż po zakończeniu mszy nieszporowej miał ogłosić swój manifest przedwyborczy, częstowano gawiedź grochówką. Gości specjalnych przyjmowano w eleganckim białym namiocie, gdzie raczyli się bardziej wyrafinowanymi specjałami.

Angelino uznał, że oddalił się na tyle daleko, by w końcu bezpiecznie zdjąć spodnie i pofolgować coraz bardziej naglącej potrzebie fizjologicznej. Kucnął przy pękatym krzaku dzikiej róży i począł wydeptywać sobie wygodne miejsce na zrzucenie zbędnego balastu, a po chwili podjął zdecydowane działanie. – A, tfu! – usłyszał nagle spod siebie i, wielce zaskoczony, błyskawicznie podniósł się na równe nogi. Badawczo przyjrzał się okalającej krzak dzikiej róży wysokiej trawie, z której po chwili wyłoniła się kosmata głowa. – Zanosi się na deszcz – rzekła postać, przecierając spracowaną dłonią pomarszczoną twarz. Angelino zauważył, że postać jest ubrana w kolorowe szaty, udekorowana ozdobnymi naszyjnikami, kolczykami i bransoletami, co najmniej wyglądającymi na złote, co sugerowałoby, że natknął się na kobietę. – Przepraszam – bąknął, dyskretnie zapinając spodnie. – A nie, nic takiego – odparła postać, otrzepując się ze źdźbeł – stara Fifika puściła chyba bąka – dodała, wyciągając spod obszernej spódnicy nieomal nieruchomego z otyłości czarnego kota – ale i tak czas wstawać. – A pani tu często sypia? – zapytał Angelino. – Syntia Salwinia zielarka jestem – oświadczyła kobieta, odkładając kota na bok. – Angelino z eskortu Jeusebii Anusowej – odpowiedział, przyglądając się kotu, który zamiast przewrócić się na brzuch, leżał nieruchomo z łapami w górze i wyemitował orkiestrę przedziwnych odgłosów, które tylko zwiastowały uciążliwy odór, jaki, niesiony podmuchem wiatru, wkrótce dotarł do nozdrzy Angelino . – O, nie! – skrzywił się młodzieniec, odwracając głowę. – Mówię, puściła bąka – rzekła zielarka Syntia, głaszcząc uporczywie nieruchome zwierzę – o, nawet sfajdała mi się na piersiach – dodała po chwili, gdy zorientowała się, że połać jej kolorowego stroju została czymś zanieczyszczona. Angelino z trudem znosił przenikliwy odór, który z niewytłumaczalnych powodów przybierał na sile z każdą chwilą. – Czy ten kot jest nieżywy? – zapytał bliski omdlenia, z sekundy na sekundę czując się coraz gorzej. – Nieżywy by mnie nie zafajdał – zaśmiała się chrapliwym głosem zielarka i wręczyła Angelino owinięty przezroczystą folią zielony cukierek, zachęcając – no, bierz, to dla ciebie. – A co to? – zapytał Angelino, sięgając po prezent. – Pomoże ci – odpowiedziała kobieta. – Poczuję się lepiej? – domyślił się młodzieniec. – Pomoże ci się stać supersobą – odpowiedziała zielarka tajemniczo. – Supermną? – zdziwił się Angelino, ale pchany koniecznością, ale i nęcony ciekawością, włożył cukierek do ust. Gdy tylko zarejestrował pierwsze wrażenia smakowe, skrzywił się jeszcze bardziej – Strasznie gorzki! – Ziołowa mieszanka piołunowa dla wybranego – wyjaśniła Scyntia – który dokończy proroctwo jasnowłosego anioła. – Wybrany? Proroctwo? – dziwił się Angelino i usiadł na trawie, dziwnie zmęczony, znużony i coraz bardziej senny – chodzi o mojego ojca? – zapytał, siłując się z coraz cięższymi powiekami. – Twoja misja… czerwony riesling… odkryjesz tajemnicę… blisko… – odpowiedziała kobieta i zniknęła za powiekami Angelino.

Ocknął się nagle, wyrwany z lekkiego snu przez wyjątkowo donośne bicie dzwonu z kościelnej wieży. Czysty i mocny dźwięk niósł się ku rzece i drażnił uwrażliwiony słuch Angelino. Zdawało się mu, że słyszy lot biedronki, ruch ślimaka, a nawet wzrost źdźbła. Chciał zapytać zielarkę o proroctwo i wybrańca, ale nie było już po niej śladu. Wewnętrzny głos kazał mu kierować się na szczyt wzgórza, ku dzwonom, podjął zatem marsz.  Po kilkunastu minutach stanął na placu plebannym. Zauważył, że Dom Gminno-Parafialny otoczono taśmą z napisem “zakaz wstępu”, a dostępu do niego bronił kordon strażników gminnych, tworząc wokół swoistą strefę buforową, w której nikomu nie wolno się było znaleźć.

Gdy Angelino zbliżył się do strażników, wciąż pozostając na co najmniej kilkadziesiąt kroków od wejścia, został sprawnie okrążony przez trzech z nich. – Nie robić zgromadzenia! – wykrzyknął jeden, zdecydowanym ruchem przepychając młodzieńca w kierunku kościoła. – Wierni powinni być teraz na nabożeństwie a nie na placu – dodał drugi. – Ale ja muszę widzieć się z prebendarzem! – oznajmił śmiałym głosem Angelino. – Nie ma go tu, jest w Tabernakulum Prywatnym i ogląda transmisję ważnego wydarzenia, które ma miejsce w Gabinecie Ołowianym – wycedził przez zęby trzeci strażnik, na spółkę z pozostałymi dwoma skutecznie wykręcając Angelino dłonie i siłą prowadząc do świątyni. – Dlaczego nie ogląda go na żywo? – zapytał Angelino, nie stawiając już oporu. – Pan żartuje? – uniósł się pierwszy strażnik – Przyjechali uczeni z Korei Północnej i prowadzą badania z użyciem radioaktywnych pierwiastków, dlatego nikomu nie wolno być w pobliżu! – co wyjaśniwszy, wespół z pozostałymi dwoma strażnikami ostatecznie wepchnął Angelino do świątyni, zatrzaskując za nim wielkie wejściowe drzwi.

Kościół pod wezwaniem Świętego Augustyna to najbardziej okazały owoc operatywności Wawrzyńca Wieńca, kanonika na prebendzie. Podczas gruntownej renowacji z liczącej sobie pięć wieków świątyni usunięto oryginalne polichromie, figury i gabloty z darami wotywnymi, a w ich miejsce zamontowano nowoczesny system nagłaśniający i drogie ekrany ciekłokrystaliczne. Opustoszałą przestrzeń nad zlikwidowanym barokowym ołtarzem zagospodarowano ogromnym telebimem, przed którym ustawiono niewielki pulpit z lastryko. Telebim włączano podczas nabożeństw i wyświetlano na nim wizerunek starego ołtarza na przemian ze zbliżeniami celebransa oraz darczyńców, którzy zasilali specjalne konto na rzecz multimedialnego rozwoju parafii.

Nad telebimem widniał wielki napis: „Nie godzi się wam mieć konkubin!”,  podpisany: „św. Augustyn”. Niektórzy początkowo kwestionowali zasadność umieszczania tak śmiałego apelu w tak ważnym miejscu, ale pebendarz uważał, że właśnie taka ekspozycja to najlepszy początek drogi do rachunku sumienia. Na wniosek prebendarza uznano więc, że napis spełnia swoje zadanie, po czym powiększono go dwukrotnie i wykonano w technologii neonowej.

Właśnie wybrzmiał ostatni akord Psalmu 112, a na telebimie zamiast tekstu pojawił się wizerunek Abba-Ojca. To znak, że za chwilę rozpocznie się oczekiwane przez wiernych nabożeństwo nieszporowe. – Skromność, bracia i siostry, przede wszystkim skromność! – głosił Abba-Ojciec z telebimu. Z wysoko uniesioną głowa, przyodziany w złoty ornat z pektorałem, wyglądał dostojnie i budził respekt. Powagi dodawał mu znacznie uniesiony palec wskazujący przyozdobiony jego ulubionym sygnetem z cesarskim jadeitem oraz wysadzana niebiesko-fioletowymi granatami tiara. – Przypominam, że to jedyny kościół w Polsce z elektronicznym systemem egzekucji kolekty przy drzwiach wejściowych oraz oferujący nabożeństwa holograficzne – kontynuował, w przerwach racząc słuchaczy ojcowskim uśmiechem, w którym dostrzec można było złote refleksy. – A ta elektronika cieszy nas za sprawą naszych przyjaciół w wierze z Miłosiernego Koła Wzajemnej Adoracji z Fenjanu koło Syjamu, które to koło bezpłatnie wyposażyło naszą świątynię w najnowocześniejsze systemy. Toteż, idąc za głosem serca każdego z was, przekazałem naszym darczyńcom wszystkie niepotrzebne bibeloty z poprzedniego barokowego wystroju – oświadczył, po czym, na chwile zawiesiwszy głos, dodał energicznie – Brawo!

Brawa i tubalne okrzyki radości poniosły się po całym kościele, głównie za sprawą skutecznie działającego systemu nagłaśniającego, w niewielkim stopniu wspomagane przez oklaski obecnych, do przejawienia radości zachęcanych migającym na telebimie napisem: „gromkie brawa”. Gdy brawa ucichły, proboszcz perorował dalej – Nawiązując, informuję, iż czytniki kart przy bramkach kolektowych ustawione są na kwotę minimalną 5 złotych, która zostanie wam, umiłowani, pobrana automatycznie przy każdorazowej próbie przejścia, chyba że, drodzy, na panelu ciekłokrystalicznym wybierzcie kwotę większą, co w skromności swojej zalecam, dodając, że wszystkie kwoty są anonimowo zapisywane w systemie wizyt duszpasterskich, a więc pozostają do mojej i tylko mojej wiedzy – tu zakończył i, przybierając pozę refleksyjną, podparł podbródek, prezentując kilka wykańczanych mniejszymi kamieniami sygnetów oraz złoty ząb przezierający przez uchylone w lekkim grymasie usta.

Po chwili telebim wygasł, a niewielką przestrzeń przed skromnym blatem z lastryko rozświetlił snop silnego światła, rzucony na okrąg pustej przestrzeni. Oślepiający snop światła tworzyły cztery laserowe emitery, które, zawieszone w kątach świątyni, celowały dokładnie w ten sam punkt, aby ostatecznie wygenerować trójwymiarowy obraz holograficzny, któremu towarzszyły gromkie fanfary. Oto stanął przed wszystkimi jako ten żywy, a jednak nienamacalny, bo holograficzny, kanonik tytularny na prebendzie Wieńczysław Wieniec Abba-Ojciec, co dobitnie ogłoszono przez głośniki.

Był człowiekiem niewielkiej postury, acz energicznym i rzeczowym, na co wskazywał błysk w oku, ściągnięta brew i wąskie usta, czasami rozchylające się w lekkim grymasie, ale tylko po to, aby upewnić widzów, że o własne uzębienie dba nie gorzej niż o wyszukaną dekorację dłoni. Noszącą ślady blizn po źle wykonanym autoprzeszczepie włosów łysinę skrywał pod dobrze dobraną, choć często nieprawidłowo zakładaną, szatynową peruką, do której na stałe dopięto sporych rozmiarów tiarę. Pozdrawiał wszystkich uniesioną dłonią, eksponując zdobne szlachetnymi kamieniami sygnety. – Wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie – oznajmił po chwili, rozpoczynając nabożeństwo nieszporowe – Przygotowaliście prosię, upiekliście gicz, na stole combry? Samym przygotowaniem nie zgrzeszyliście! Jeszcze możecie się wykupić! Przynieście je do mojego refektarza! Tak uwolnicie się się od poczucia winy!

Poczucie winy – na te słowa Angelino drgnął i machinalnie sięgnął do spodni. Jego dłoń spoczęła na kaburze pistoletu brytyjskiej agentki, który Anusowa poleciła mu schować. – Przyszłość świata leży w twojej mocy – usłyszał od niezidentyfikowanego wewnętrznego głosu, który wcześniej kazał mu iść ku źródłu dźwięku dzwonów. Angelino bezwolnie odpiął kaburę. Od wyjęcia broni powstrzymała go tylko silna podświadomość, która w nierównej walce z opanowaną przez magiczną siłę świadomością, kazała mu sprawdzić, do kogo mierzy. Stał przecież przed holograficznym obrazem Abba-Ojca, który od czasu renowacji kościoła nie prowadził już nabożeństw osobiście. Tajemnicą poliszynela było, że holograficzne msze miały stanowić pokłosie jednej z wizyt Abba-Ojca u szeptuchy Kadzicy, która za grube pieniądze przewidziała prebendarzowi domniemany atak z bronią w ręku.

Dzięki elektronicznym planszom i strzałkom odnalezienie Tabernakulum Prywatnego wcale nie było takie trudne. Drzwi okazały się uchylone, więc Angelino wślizgnął się do środka, pozostawiając je niedomkniętymi na wypadek, gdyby ich domknięcie miało wyzwolić alarm. Znalazł się w ciemnym przedsionku, które najpewniej prowadziło do zasadniczej części Tabernakulum, na co wskazywały wysadzane bursztynami drzwi. Te jednak pozostawały szczelnie zamknięte.

Angelino rozejrzał się bezradnie wokół i zawiesił wzrok na wbudowanych w ścianę dwóch szafach przypominających sejfy. Obie miały uchylone drzwi, więc Angelino postanowił sprawdzić, co kryją w środku. Jedna z nich nie kryła nic, była zupełnie pusta. Na niedomkniętych drzwiach widniała tabliczka z napisem: „Relikwia święte”. – Wyjęli je do badań? – szepnął do siebie Angelino i podszedł do drugiej szafy, oznaczonej tabliczką z napisem: „Gościniec”. Tu, ku swojej radości, odkrył prawdziwe pokłady najprzeróżniejszych rarytasów i spory zapas rieslinga z Alzacji i znad Mozeli. – Białe – skonstatował z rezygnacją, porzucając płonne nadzieje, że może przypadkiem udało się mu odnaleźć tajemniczy czerwony riesling i zajął się penetracją zapasów słodyczy. Sięgnął po różane rachatłukum, spróbował kilku kandyzowanych owoców w czekoladzie, posmakował pralin, ganaszy i trufli a na koniec odgryzł kawałek czekoladowej sztabki. W tej rozsmakował się najbardziej. Z lubością rozprowadził na podniebieniu na wpół rozpuszczoną masę i skojarzył, że to ta sama domowa czekolada, jaką obdarowywali go zamożniejsi klienci w agencji. Musiała pochodzić od tego samego wytwórcy, zapewne z parafialnej kuchni.

Poczęstunek miał jednak swoje konsekwencje. Szafa ze słodyczami była wyposażona w wewnętrzny system powiadomień, który reagował na ruch. Co prawda nie rozległ się żaden dźwięk, ale przy wysadzanych bursztynami drzwiach podniósł się rwetes, a ktoś po drugiej stronie gorączkowo starał się umieścić klucz w zamku. Kierowany głosem podświadomości Angelino nie panikował, bo zdawał sobie sprawę, że ktokolwiek za tymi drzwiami stoi, za chwilę zza nich wyjdzie, aby sprawdzić, co się dzieje, a wtedy on zobaczy, co dzieje się w środku.

Miał rację, po chwil mocowania się z zamkiem drzwi otworzyły się i stanęła w nich ubrana w dekorowany ćwiekami lateksowy strój kobieta. – Oż ty, posłanka Hiltraud Knur-Chlewik? – zdziwił się Angelino, z trudem rozpoznając mocno wypacykowaną postać. – Już nie, złożyłam mandat i teraz jestem asystentką wójta – oświadczyła była już posłanka – a wójt ma właśnie telekonferencję na szczeblu. – Co się tu dzieje? – huknął po chwili męski głos, w którym Angelino rozpoznał głos Abba-Ojca, zanim ten pokazał się w drzwiach z kieliszkiem wina w dłoni. Mocno uchylone, dawały Angelino solidny wgląd w to, co dzieje wewnątrz. Obraz, który zobaczył, wstrząsnął nim na tyle, że w duchu dziękował tajemniczej zielarce za wzmacniającego cukierka, bo bez jego magicznego wsparcia mógłby nie znieść widoku mrożącej krew w żyłach sceny.

Na umieszczonym na ścianie ekranie prezentowano pochylone nad stołem chirurgicznym ubrane w najpewniej odporne na promieniowanie jądrowe kombinezony postaci w trakcie misternej operacji scalania wciąż leżącej luźno ludzkiej głowy ze zmumifikowanym korpusem nieokreślonej postaci z niekompletną prawą dłonią.

– Nieproszony gość – syknął Abba-Ojciec, podejmując nerwowy rechot – proszę bardzo, zlazło się, chce wiedzieć, chce zobaczyć, zdemaskować, przeszkodzić w delektowaniu się rieslingiem! – Nic z tego – odparł z udawanym spokojem Angelino, dla bezpieczeństwa sięgając do spodni. – Ale jednak węszy! – wykrzyknął prebendarz, głośno siorbając białe wino z kieliszka, po czym cmoknął z przekąsem i dodał – więc dobrze, zanim zginie, niech wie, że sukces jest blisko! – perorował, mocno czerwieniejąc na twarzy. – Tak? – wydął usta Angelino, dyskretnie docierając dłonią do kabury. – Tak! Mamy już głowę świętego Augustyna i korpus Tutanchamona, które z użyciem najnowszej techniki jądrowej z Fenjanu są właśnie zszywane w Gabinecie Ołowianym naszego Domu Gminno-Parafialnego! – triumfalnie oświadczył Abba-Ojciec, złowieszczym uśmiechem posyłając Angelino złoty refleks – Aby nasz superczłowiek ożył, brakuje już tylko dwóch palcy, które ojciec dyrektor miał pozyskać z katedry w Pawii, a które chyba ktoś mu podprowadził, hę? – wykrzyknął, rzucając Angelino pełne gniewu spojrzenie. – Palców! – poprawił go młodzieniec i beznamiętnie wyjął pistolet, który wymierzył w zaskoczonego rozwojem syuacji prebendarza. – Co takiego? – zmarszczył brew prebendarz. – Palców! – powtórzył opanowany Angelino i nacisnął na cyngiel.

Po przedsionku poniósł się głuchy odgłos a raniony kulą Abba-Ojciec padł na ziemię. Dopiero wówczas dotąd całkowicie znieczulony mocą magicznego cukierka Angelino zaczął zdawać sobie sprawę, na co właśnie się porwał. – W bębenku masz więcej – szeptał mu znajomy głos, ale świadomość Angelino zaczynała odzyskiwać przewagę nad wzmocnioną tajemnymi ziołami podświadomością. Nie nacisnął spustu.

Była posłanka Knur-Chlewik bez wahania rzuciła się na Angelino z pejczem, którzy trzymała w dłoni. Trafiony ale nieuśmiercony Abba-Ojciec z przeraźliwym jękiem sięgnął za pas, skąd wydobył własną broń. Podniósł głowę i, dysząc, wycelował ją w szamotającego się z byłą posłanką Angelino. Już miał nacisnąć spust, ale w jego ramię niespodziewanie trafił pejcz byłej posłanki, którym ta atakowała Angelino. Energia uderzenia była na tyle silna, że skierowała dłoń prebendarza w osłoniętą pleksiglasem naścienną skrzynkę z wielkim czerwonym przyciskiem w środku. Uwolniony pocisk bez trudu rozniósł w proch całą skrzynkę włącznie z przyciskiem. W jednej chwili budynek kościoła mocno drgnął w posadach, a za oknem dał się słyszeć odgłos potężnego wybuchu. Z piersi Abba-Ojca wyrwał się dojmujący ryk, a zaskakujący hałas pozwolił Angelino wyrwać się z uścisku byłej posłanki. Kierowany lękiem o własne życie, bez namysłu wycelował pistolet w zalewającego się krwią prebendarza i ponownie pociągnął za spust. Zaraz potem z przerażeniem wyjrzał przez okno. Dochodząca z kierunku Domu Gminno-Parafialnego oślepiająca łuna ognia sięgała jęzorami aż do kościelnej elewacji. Oto na oczach Angelino gorzał właśnie wysadzony w powietrze Dom Gminno-Parafialny, choć wyświetlający transmisję z ołowianego gabinetu ekran wciąż pokazywał uwijające się przy stole postaci. Jednak także i transmisja z opancerzonego gabinetu po chwili zaczęła potwierdzać siłę zniszczenia. Obraz lekko się zamazał, a zdezorientowane postaci w kombinezonach jęły wykazywać zaniepokojenie. W końcu zaczął na nie padać deszcz topiącego się pod wpływem temperatury ołowiu, od którego zajął się stół ze zmumifikowanym ciałem, a ostatecznie także i postaci w kombinezonach. Transmisja została przerwana, a ekran poczerniał. Zapadła cisza, którą przerwało ostatnie tchnienie prebendarza. – Ty sukin… – syknął resztką sił, upuszczając kieliszek z winem, które rozlało się w kałuży jego własnej krwi.

– …synu? – wykrzyknął Angelino z przerażeniem.

**KONIEC**

Domowa czekolada

Składniki:

  • szklanka mleka w proszku
  • ćwierć szklanki świeżego mleka
  • pół kostki masła
  • pół szklanki cukru
  • cztery łyżki kakao
  • pół szklanki namoczonych w rumie rodzynek
  • pół szklanki opieczonych orzechów włoskich

Przygotowanie
W garnku rozpuścić świeże mleko, masło, cukier i kakao. Dodać mleko w proszku i wymieszać do całkowitego połączenia. Dodać namoczone w rumie rodzynki i orzechy. Masę przelać do foremki wyłożonej folią aluminiową i pozostawić do wystudzenia, a potem schłodzić w lodówce.