3. Poszukiwacze Czerwonego Rieslinga. Duszpasterz.
Wielkie stalowe drzwi celi w areszcie śledczym otworzyły się z przeraźliwym piskiem, a snop białego światła z korytarza błyskawicznie odarł z intymności Anusową i Angelino kłębiących się na podłodze. – Ksiądz prebendarz kanonik tytularny Wawrzyniec Wieniec Abba-Ojciec! – wykrzyknęła strażniczka, anonsując gościa i, stanąwszy na baczność, wbiła wzrok w sufit. Rozświetlone wejście powoli wypełniła samobieżna platforma z wyposażonym w joystick kierowniczy wielkim fotelem, który z należnym dostojeństwem wieńczył niespodziewany gość, sam ksiądz prebendarz.
Skryty pod kunsztownie zdobioną tiarą, przyodziany w złoty ornat i ręcznie szydełkowaną komżę, na umieszczonym na platformie fotelu zasiadał z uniesioną głowie, marszcząc brew i manierycznie wyginając usta. Bogato zdobione szaty Abby-Ojca Wawrzyńca Wieńca były tak obszerne, że spływały po nim kaskadowo, oblewając blaskiem umieszczoną na fotelu sylwetę. Gdy stalowe wrota zamknęły się z trzaskiem, ksiądz prenbendarz mlasnął z przekąsem i, lekko potrząsając zdobną w pięć pierścieni dłonią, rzekł – Nie trzeba, doprawdy nie trzeba, powstańcie, zaprawdę powiadam wam, z tych kolan!
O ile Angelino zgrabnie wychynął spod Anusowej, o tyle samej jej przyjęcie innej pozycji niż leżąca okazało się trudne. Obfita tusza, obcisła garsonka z pluszu, a przede wszystkim skrępowane kajdankami i spięte na plecach dłonie skutecznie utrudniały swobodę poruszania. Abba-Ojciec głośno westchnął,wyjął spod ornatu przypominający samochodową antenkę teleskopowy przyrząd i wycelował go w krępujące Anusową kajdanki. Końcówka przyrządu zaiskrzyła i połączyła się z metalowym łańcuszkiem kajdanek łukiem świetlnym. Anusowa wrzasnęła wniebogłosy, ale w okamgnieniu jej dłonie zostały uwolnione. Podobna procedura spotkała Angelino, który w momencie uwalniania z kajdanek tylko pokazał zęby i cicho zajęczał, nie pozwalając sobie na swobodne otwarcie ust. – Nie lękajcie się – rzekł ksiądz prebendarz ze spokojem – to teleskopowy paralizator, nic wam nie będzie. Organista używa go podczas mszy, gdy ktoś zakłóca spokój zbyt głośnym chrząkaniem, kasłaniem lub wręcz próbą rozmowy. Ma elektroniczny czujnik odległości celu i topnik metalu. Niejeden złoty łańcuszek przypadkowo wyłowiony podczas interwencji przeznaczyliśmy cel społecznie użyteczny, na przykład nową plakietę na drzwiach biura parafialnego. No ale nie będziemy tu rozmawiać o plakietach.
– Jesteśmy niewinni! – oświadczyła Anusowa, z nietęga miną. – Rzekłem, nie lękajcie się i to powtarzam – rzekł, po czym powtórzył, kontynuując – Nie lękajcie się, albowiem nawiedzam was ja, ksiądz kanonik Wawrzyniec Wieniec dla wiernych w skupieniu także Abba-Ojciec. – Tak, znamy ojca – odparła Anusowa, rozcierając obolałe od elektrycznego porażenia okolice lędźwiowe. – Ja też znam panią a o tym panu słyszałem – powiedział ksiądz prebendarz, znacząco wykrzywiając usta i unosząc brew – ale to nieistotne. Mamy mało czasu, więc od razu przystąpię do rzeczy.
Anusowa przestała pocierać okolice lędźwiowe. Oparła się o ścianę i popadła w chwilową refleksję. Nie mogło chodzić o reklamację, bo nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek współpracowała z prebendarzem Abbą-Ojcem. Duchowni rzadko korzystali z jej usług. Ojciec dyrektor miejscowego seminarium oraz kilkudziesięciu kleryków to wyjątek klasycznie potwierdzający regułę. O Wawrzyńcu Wieńcu i jego imponujących inwestycjach na plebanii słyszała. Co prawda w kościele jej noga jeszcze nie postąpiła, ale głośno było o tym w mediach. Dziennikarze dowęszali się źródeł finansowania śmiałych technologicznych inwestycji, ale ostatecznie nic nie wyjaśniono, a wielu węszących, szczególnie z prasy lokalnej, już kolejny miesiąc odbiera zasiłek. Anusowa uznała zatem, że, świadcząc nieprawdę, zamierzali wywindować swoje kariery na czyichś plecach i zapomniała o sprawie. Zapamiętała tylko, że Abba-Ojciec jest proboszczem charyzmatycznym. Teraz zastanawiała się, czemu zawdzięcza jego wizytę.
– Zapewne zastanawiacie się, czemu zawdzięczacie moją wizytę – odezwał się po chwili duchowny – Otóż prawię, iż wszyscy znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie. Wyjaśniam, iż padliśmy ofiarą terroryzmu biologicznego. Dodaję, że ojciec dyrektor nie żyje, a kolejne zgony są tylko kwestią czasu. – Terroryzm biologiczny? – zdziwiła się Anusowa. – Nie będę skrywał faktów – kontynuował prebendarz – bo będziemy musieli współpracować.
Anusowa wytrzeszczyła oczy, wydęła usta i spojrzała na Angelino. Ten cały czas milczał, co zainteresowało w końcu także Abba-Ojca. – A pan tak milczy i milczy? – zapytał. – A, proszę księdza, on tak zawsze, gdy jest onieśmielony potęgą gościa – odpowiedziała Anusowa, przytomnie wyciągając Angelino z opresji i, dostrzegając rysujący na się licu ojca uśmiech, zagaiła – To ojciec dyrektor nie umarł na zawał? – Raczej nie, albowiem ojciec dyrektor cierpiał na rzadką chorobę grzybiczą, którą, jak twierdził, nabył w tropikach – oznajmił prebendarz, po czym stwierdził – osobiście nie daję temu wiary, bo jakżeby mógł on być kiedykolwiek w tropikach, skoro cierpiał na dolegliwość komunikacyjną objawiająca się omdleniami na wysokich pułapach. Kilkakrotnie przez to zawracano samoloty do Rzymu, dokąd próbował się dostać w calach audiencji, bo po osiągnięciu przez samolot wysokości przelotowej mdlał on w fotelu, nie zdradzając oznak życia. Co prawda wymieniał jakąś dziwną nazwę, jak mnie pamięć nie myli, Hermalina, od której rzekomo miałby się zarazić, ale traktowano to z przymrużeniem oka. – Hermalina? – przerwała dramatycznie Ansuowa, zatykając usta ręką. – Zna pani takie zwierzę czy też ptactwo? – prebendarz z zaciekawieniem pochylił głowę. – Ależ! – zmitygowała się Anusowa, błądząc wzrokiem po kątach celi, po czym wierutnie skłamała – Myślałam, że mówi ksiądz o tym niemieckim ginekologu Herr Malina, który wystąpił kilka dni temu w programie śniadaniowym. – No wie pani! – prychnął prebendarz – przecież wyraźnie zaznaczam, że mówię o zwierzu lub drobiu. A do tego ojciec dyrektor przeniósł swoje schorzenie na większość kleryków. Tak to jest, gdy się jada z jednej miski niewyparzonymi drewnianymi chochelkami. – Ach tak? – zamyśliła się Anusowa. – To nie koniec – dodał prebendarz, nerwowo moszcząc się w swoim fotelu. – Grzybicza zaraza dotknęła także mnie – oznajmił, po czym, pochyliwszy się w fotelu w kierunku Anusowej, wymownie wytknął przed jej samym nosem pokryty licznymi krostami język.
Widok ropiejących ran na języku księdza prebendarza szczerze Anusową zniesmaczył. – Ojej! – wykrzyknęła, po czym upewniła się – to ksiądz również jadał tymi łyżkami z ojcem dyrektorem? – Skąd mogę wiedzieć? – obruszył się prebendarz, chowając język i wracając do władczej pozycji w fotelu – w ramach obowiązków zawodowych jadam też z klerykami. W każdym razie choroba jest śmiertelna a sprawa pilna. – A jaka jest w tym nasza rola? – zapytała śmielszym tonem Anusowa. – Medycyna nie zna lekarstwa na to schorzenie – powiedział prebendarz – niemniej ojciec dyrektor często bywał we Włoszech i twierdził nawet, że jest na tropie jakiegoś zielarza, który ma remedium. Niestety nie zdążył nam tej tajemnicy wyjawić – tu prebendarz zawiesił głos, po czym dodał – byliście ostatnimi, którzy widzieli go żywym. Może zdążył coś powiedzieć, dać jakiś znak, sygnał lub też wprost miał przy sobie jakiś flakon, który w pośpiechu i przez pomyłkę przypadkowo przywłaszczyliście?
Angelino, dotąd nieporuszony, nagle się ożywił. Ust nie otworzył, ale oczy rozwarły mu się samoistnie. Tymczasem Anusowa nie dała po sobie poznać jakichkolwiek oznak przejęcia. – Nie jesteśmy ani spowiednikami, ani złodziejami – rzuciła, odwracając wzrok, aby po chwili skierować go ponownie na prebendarza. – Ale nazwę tego zwierzęcia rzeczywiście wymieniał, nawet kilka razy. – Skoro tak, naznaczył was na następców poszukiwania remedium! – wykrzyknął prebendarz. – Mój nos się nie mylił i czem prędzej musicie stąd zniknąć, aby dla dobra ogółu podjąć poszukiwania. Natychmiast! – Jak sobie to ksiądz wyobraża? – zapytała trzeźwo Anusowa – przecież to jest strzeżony areszt. Ma ksiądz dla nas zwolnienia? – Nie – odparł, ponownie sięgając głęboko pod komżę – ale mam dla was zastępców.
W jednej chwili stało się jasne, dlaczego Abba-Ojciec założył aż tak obszerny ornat i siedział na aż tak wysokim fotelu. Skrywał pod nim dwa drewniane pudła z otwieranym wiekiem. – Oto dwójka świeżych nieboszczyków – objaśnił prebendarz, gdy sterowane z joysticka pudła wyjechały poza obrys fotela – anorektyk z nadwagą oraz niedożywiony alkoholik, dobrani pod kątem podobieństwa do was przez najlepszych ekspertów z kostnicy! – obwieścił z radością, dodając – zamienicie się szybko ubraniami, oni zostaną tu, a wy zajmiecie ich miejsca w pudłach i tak się stąd wydostaniecie. – Ale przecież ktoś może księdza skontrolować przy wyjściu! – wymamrotała przerażona rozwojem sytuacji Anusowa. – Mnie? – zaśmiał się prebendarz sarkastycznie.
Anusowej zaczynało burczeć w brzuchu, zwłaszcza że z ust jednego z denatów wystawała niedojedzona kanapka. Nawet zdawało się jej przez chwilę, że denat ją delikatnie przeżuwa. – Chyba mi się zdaje z tego głodu – odezwała się w końcu do prebendarza, wskazując palcem na umieszczoną w ustach nieboszczyka kanapce. Ten zareagował błyskawicznie. – Nie dość, że pijacka morda, to jeszcze udaje, że żre! – wykrzyknął, po czym poczęstował leżącego w pudle mężczyznę wiązką z teleskopowego paralizatora. Ciało drgnęło, emitując cichy jęk, ale kanapka została uwolniona. Prebendarz podniósł ją teleskopem i tak podał Anusowej – pani zje, to cronut z rostbefem z wagyu, obecnie najmodniejsza kanapka na świecie, specjalnie przygotowana przez mojego kucharza dla pani – oznajmił z elegancją, i szarmancko sięgnął pod ornat, skąd wydobył jeszcze jedną kanapkę i wręczył ją Angelino. – On nie będzie jadł – pospieszyła z wyjaśnieniami Anusowa, licząc, że kanapka przypadnie jej. Prebendarz postanowił jednak inaczej – Skoro tak, to ja chętnie przekąszę z panią. Niech się pani nie krępuje w konsumpcji! – zachęcił Anusową, sam odgryzając obfity kęs.
Anusowa z niemakiem odłożyła kanapkę, ale powstrzymała się od skomentowania jej mankamentów, bo postanowiła bliżej przyjrzeć się leżącym w pudłach postaciom. – To chuchro to miałby być pewnie Angelino – odezwała się, wskazując palcem na jedną z postaci – ale to drugie czupiradło? – Zaprawdę jest to mężczyzna – odparł prebendarz, łapczywie pochłaniając drugi wielki kęs kanapki i, głośno mlasnąwszy, dodając. – Nie mieliśmy akurat kobiety o stosownych gabarytach, więc wzięliśmy mężczyznę, a kościelny ucharakteryzował mu twarz i założył peruczkę. Proszę się nie przejmować, jak założy mu pani swoje ubranie, będzie nie do odróżnienia. No to do roboty, do roboty! – ponaglił, po czym przymknął oczy i oddał się całkowicie pozostałej części kanapki, pieszcząc podniebienie aromatami każdego delikatnie rozgryzanego kęsa waygu.
Anusowa przyjrzała się mężczyźnie w pudle, który za chwilę miał zasiąść na pryczy w jej garsonce lila-róż i toczku z karminowym woalem. Żal jej było tej garsonki, a toczka jeszcze bardziej. W skupieniu odłożyła go jednak na bok, sprawnie wyślizgnęła się z pluszowej spódnicy i zajęła się rozpinaniem czarnych akrylowych spodni denata. Materiał był tak cienki i śliski, że z łatwością dał się zdjąć mężczyźnie z nóg. Anusowa miała nawet wrażenie, że nieruchome wszak kończyny chętnie z nią współpracują, tak jakby syndrom niespokojnych nóg, na które być może cierpiał ów biedak za życia, wzmocnił się syndromem nostalgii i uparcie trwał przy swoim żywicielu.
Skoro jednak tak łatwo jej poszło, a nie zjadła nawet kanapki, zastanowiła się, czy nie powinna powetować sobie tych wszystkich niedostatków na polu osobistym, zwłaszcza że za chwilę poświęci swój toczek. Upewniwszy się, że uwaga prebendarza w dalszym ciągu skupiona jest na doświadczaniu niuansów wagyu a Angelino dopiero ściąga koszulę, z wyuczoną w profesji lekkością przyjęła pozycję kwiatu lotosu i lisim ślizgiem umieściła się na mężczyźnie, znacznie spłaszczając jego podbrzusze.
Nie udało się jej jednak pozostać w wygodnej dla siebie pozycji dłużej niż kilka sekund, bo powietrze przeniknął fetor tak ohydny, że sam prebendarz zakrztusił się kęsem kanapki a Angelino jął kasłać tak intenstywnie, że w końcu wykasłał skrywany w ustach pakunek. Zachowując trzeźwość umysłu, błyskawicznie schował pakunek w okrytych pogrzebowymi spodniami majtkach. Tymczasem Anusowa, piorunując, jęła zapinać spoczywającego pod nią mężczyznę w swoją pluszową garsonkę.
Odór stawał się coraz bardziej dojmujący, ale wkrótce jego źródło ujawniło się samo. – Kapuśniak na skórach, jak któryś bezmięsny, mówić, to kartofli więcej włożę zamiast wkładki i szybko podawać miski, bo nie czekam! – stanowczo wykrzyknął głos zza stalowych drzwi. Ponieważ ani Angelino, ani Anusowa nie zdążyli nawet schwycić miski, dymiąca chochla, która wyłoniła się przez otwór w drzwiach, wyrzuciła cuchnącą zawartość na podłogę i to dwukrotnie, zgodnie z liczbą osadzonych w celi.
Niemal omdleni odrażającą wonią Angelino i Anusowa powoli ułożyli się w drewnianych skrzyniach, które po chwili znalazły się pod namiotem z ornatu Abba-Ojca. Ten uruchomił brzęczyk, czym ściągnął pod drzwi strażniczkę, która otworzyła wrota, stając przy nich na baczność. Samojezdna platforma zatrzymała się na chwilę przy strażniczce, a prowadzący ją Abba-Ojciec swoją postawą zasygnalizował, że jest to tylko przystanek pro-forma. – Melduję, że zgodnie z regulaminem powinnam ojca sprawdzić! – wyrecytowała strażniczka, salutując i kierując wzrok w nicość. – A co ja mogę skrywać, córko? – wzruszył ramionami prebendarz i zawiesił wzrok na strażniczce. – Te kilka grzechów tych śmiertelników? A, właśnie, byłbym zapomniał, udzieliłem im ostatniego namaszczenia, bo zmorzeni morowym odorem kapuśniaku, akurat odeszli. – Tak jest! – ponownie zasalutowała strażniczka – To się zdarza, dlatego osadzonych z tendencją do samobójstw prewencyjnie skarmiamy puree z łojem!
Prebendarz sięgnął pod ornat, skąd wydobył przypominający czytnik kodów kreskowych przedmiot i skierował go prosto w oko wpatrzonej w nieokreślony punkt strażniczki. Gdy przedmiot wyemitował sygnał, prebendarz spojrzał na umieszczony na nim wyświetlacz i oznajmił – No, Bożenna Liszaj z domu Nędza, kolędę przyjęła, u spowiedzi ostatnio była aż dwa miesiące temu – tu zawiesił głos, a gdy upewnił się, że strażniczka stoi niewzruszona, kontynuował – ale za to mąż był trzy dni temu i to z grzechem cudzołóstwa. – powiedział, badawczo przyglądając się strażniczce, a gdy tej drgnął kącik ust, jął kontynuować. – Ja nic nie ujawniam, tylko czytam z czytnika, a czytnik podaje personalia Marcjanny Pilz, ostatnio w czwartek – zakończył i, udzieliwszy strażniczce prowizorycznego błogosławieństwa, skierował oczy ku niebu. – Na te informacje liczyłam – szepnęła strażniczka przez zaciśnięte usta, po czym wykrzyknęła – Odjazd! – Szczęść Boże, córko, Szczęść Boże! – prebendarz uniósł dłoń, popchnął w przód joystick i odjechał. – Zapraszam na kolację! – rzucił z zadowoleniem do ukrytych w skrzyniach pod fotelem nielegalnych pasażerów.
Dokąd prebendarz zawiezie bohaterów?
- na plebanię (67% głosów)
- do restauracji (22% głosów)
- do komendy Straży Gminnej (11% głosów)

Kanapki z wagyu
Składniki:
- 2 czerwone cebule
- 1 łyżeczka cukru
- 1 łyżka suszonej żurawiny
- 2 cronuty albo 2 bułki albo 4 kawałki chleba
- dwa steki wagyu
- 4 łyżki majonezu
- 1 łyżeczka pokruszonego zielonego pieprzu
- 1 łyżeczka odsączonych kaparów
- 1 łyżeczka soku z cytryny i starta z niej skórka
- garść rukoli
- sól, pieprz, oliwa
Przygotowanie
Na patelni rozgrzać odrobinę oliwy, dodać posiekaną cebulę, przesmażyć a potem dusić pod przykryciem do miękkości. Dodać cukier, żurawinę, sól i pieprz i dusić dalej aż żurawina zmięknie a cebula przybierze ciemniejszą barwę.
Steki wagyu oprószyć solą i pieprzem i usmażyć na mocno rozgrzanej patelni po 2 minuty z każdej strony, po czym odstawić, aby mięso zdążyło się rozluźnić. Na tłuszczu pozostałym ze smażenia steków zbrązowić pieczywo.
Majonez połączyć z pokruszonymi ziarnami pieprzu, posiekanymi kaparami, odrobiną soku i skórką z cytryny, przesmarować pieczywo, na spodzie ułożyć rukolę, następnie stek, cebulę i zwieńczyć rukolą. Kanapkę jeść póki gorąca.