4. Poszukiwacze Czerwonego Rieslinga. Wieczernik.
Prowadzona przez kanonika tytularnego Wawrzyńca Wieńca Abbę-Ojca samobieżna platforma łagodnie wyhamowała, co ukryci w pudłach pod jego ornatem Jeusebia Anusowa i Angelino przyjęli z wielką ulgą. Dzięki skutecznej argumentacji prebendarza, który, jak się okazało przy bramie, nie tylko pamiętał planowany termin chrztu dziecka jednego ze strażników, ale i dał drugiemu do zrozumienia, że pamięta także, iż jego kontakty z tym pierwszym sięgają daleko głębiej niż deklarowane żonom spotkania przy kartach, więzienne wrota bez większych przeszkód otworzyły się przed samobieżną platformą, która pomknęła ku „kompleksowi plebannemu”, jak obszar ten zalecał nazywać sam Abba-Ojciec. – Jesteśmy na miejscu! – oznajmił z nieskrywaną dumą, przyciskiem na joysticku zwalniając blokady pudeł z nielegalnymi podróżnymi.
Dwie skrzynie bezszelestnie wyjechały spod skrytego ornatem wysokiego fotela prebendarza. Zajmujące je postaci sprawnie wypełzły na platformę, a potem zeskoczyły na brukowany podwórzec okalający zapierające dech w piersiach zabudowania parafialne. Po lewej stronie majaczył odrestaurowany z pietyzmem kościół, a po prawej pyszniła się nowoczesna bryła Domu Gminno-Parafialnego, jak głosił napis. – To nasz Dom Gminno-Parafialny – tubalnie obwieścił prebendarz, statecznie opuściwszy wielki fotel na platformie – siedziba moja, wójta oraz Straży Gminnej – dokończył, zakreślając dłonią półokrąg.
Przy platformie błyskawicznie pojawił się zgarbiony kościelny, który sprawnie przepchnął pojazd do garażu. Abba-Ojciec nie ruszył jednak z miejsca, pozostając w nieruchomej pozycji z uniesioną dłonią, co nawet zaniepokoiło przebraną za anorektyka z nadwagą Jeusebię Anusową i Angelino w stroju wychudłego alkoholika. Jak się okazało, prebendarz oczekiwał na asystę, trójkę młodych ministrantów, którzy w końcu jednak nadeszli. Po krótkiej wymianie zdań chłopcy ustalili, który pełni jaką rolę i bez niepotrzebnych przekomarzań dwóch stanęło za Abbą-Ojcem i, chwyciwszy za dwa rogi ornatu, lekko uniosło szatę w powietrze, podczas gdy trzeci wpełzł pod ornat, mocno pochylił się do przodu i wyciągnął ręce, eksponując tym samym przednią część ornatu w pełnej okazałości. Dopiero wtedy można było dostrzec widniejące na nim motto: „Prebendarzowi służebność w Ojcu, parafianom posługa w skromności”.
Na lekki ruch dłonią prebendarza, cała grupa ruszyła ku domu parafialnemu, podejmując ruch zasapanej lokomotywy. – Co ten biedak pod ornatem tak pojękuje? – szepnął Angelino, generując na ustach Anusowej wyraz szczerej obojętności. – To pacesetter, czyli ministrant czołowy – wyjaśnił Abba-Ojciec. – Potwierdza nadane mu tempo.
Skoro tak, Anusowa i Angelino także poczuli się w obowiązku dotrzymania kroku gospodarzowi, ale pozbawieni ornatów nie wyglądali nawet w połowie tak dostojnie jak wykonujący niecodzienne ruchy ciałem prebendarz. Podobnie jak on próbowali wprawić się w trudny do naśladowania w warunkach spaceru krok bocianio-posuwisty. Dziwnie pojękujący ministrant z czoła niezmiennie potwierdzał nadane tempo, aż w końcu procesja przeszła przez otwierane fotokomórką drzwi wejściowe Domu Gminno-Parafialnego. – To tu urzęduje wójt? – zauważył ze zdziwieniem Angelino, mijając jeden z ozdobionych złotą plakietą gabinetów. – A tu komendant Straży Gminnej! – wykrzyknęła Anusowa, odczytawszy napis po przeciwnej stronie.
Abba-Ojciec pozostawił oba komentarze bez komentarza, jakby zajęty zupełnie czymś innym. W duchu musiał sądzić, że tylko osoby niepraktykujące mogą nie wiedzieć, że założeniem Domu Gminno-Parafialnego było scentralizowanie życia wspólnoty. Sam prebendarz nie robił z tego tajemnicy, przed okiem kamer chętnie dzieląc się swoimi racjonalizatorskimi pomysłami.
W końcu orszak zatrzymał się przed ustrojonymi wieńcem storczyków grubymi szklanymi drzwiami z napisem „Wieczernik”. – Moi drodzy, za chwilę poprowadzę was do garderoby, gdzie przebierzecie się w przygotowane dla was nowe stroje, a teraz kolacja! – obwieścił Abba-Ojciec, odetchnąwszy tak głośno, jakby właśnie zrzucił z sobie ciężkie brzemię. – Wejdźcie do środka, a ja za chwilę do was dołączę, bo póki co czas na absolutorium dzienne dla wójta – co rzekłszy, rzucił w górę dwa cukierki oraz czekoladowy wafelek i zwrócił się do ministrantów – Dla czołowego czekoladowy wafelek chałwowy a dla asysta tylna po cukierku. A teraz baczność, asysta tylna, do gabinetu wójta prowadzić mnie, marsz!
– Dziwne – wykrzywił usta Angelino, jednym okiem przyglądając się trzeciemu ministrantowi, który sprawnie wyskoczył spod czoła ornatu i, podniósłszy z ziemi wafelek, oddalił się dyskretnie. – Co cię tak dziwi? – burknęła Anusowa – Dzisiejsza młodzież to już nie to, co kiedyś. Pewnie opadł z sił albo jakiś alergik. Idziemy jeść, jestem głodna! – zaordynowała, energicznie kierując się ku drzwiom jadalni, które jakoby na rozkaz bezszelestnie rozślizgnęły się na boki.
Anusowa, pragmatyczka z urodzenia, od samego początku spodziewała się u Abby-Ojca nietuzinkowej kolacji. Gdy omiotła wzrokiem „Wieczernik”, na chwilę wstrzymała oddech, mocno chwytając Angelino za rękę. Takiej obfitości jednak nie przewidziała. Oto rozciągało się przed nimi pomieszczenie, które mogłoby pomieścić niejeden skład dewocjonaliów. Po lewej stronie ustawiono oświetlone punktowo stoły z opisanymi dyskretnymi etykietami przekąskami. Z kilkunastu wystawnych półmisków Anusowa wyłowiła smażone okonki w zalewie, sałatę Oliver, sandacza po polsku, karpia po żydowsku, zimne mięsa w auszpiku, różnokolorowe zimne sosy i kilkanaście rodzajów pieczywa, które, w towarzystwie świeżego masła, same w sobie tak kusiły zgłodniałą Jeusebię, że kątem ust pociekła jej ślinka. Pod drugą ścianą prezentował się wielki stół z drobiem i mięsami. Zlokalizowała na nim faszerowanego wątróbkami luzowanego kurczaka, glazurowaną kaczkę z jabłkami, pieczoną gęś z grzybami, szynkę z kością i gulasz z dziczyzny.
Uwaga Angelino skupiła się na stoliku deserowym, gdzie stał czekoladowy tort z prażonymi pekanami i siekaną persymoną, osypane płatkami migdałów clafoutis z gruszkami i leniwie ujawniające miękkie wnętrze kawałki bezowego tortu Pavlova z truskawkami. Nie mógł się zdecydować, od czego zacząć biesiadę, więc chwycił jeden ze stojących najbliżej wafelków w czekoladzie. Słusznej wielkości baton chrupnął charakterystycznym odgłosem łamanej czekolady, grając w tle chrobotem delikatnych wafli i wypełnił usta Angelino falą rozpływającej się gorzkiej czekolady, która mieszała się z muślinową masą chałwowo-maślaną. Wraz z waflowym łomem całość tworzyła kompozycję wyrazistą, spójną, i szalenie smaczną. Angelino postanowił zabrać kilka takich wafli na drogę, ale zanim wsadził pierwszy do kieszeni, niespodziewanie poczuł żelazny ucisk na kroczu.
– Poczekaj – zaordynowała Anusowa i wprawną dłonią zlokalizowawszy saszetę, zwiększyła siłę ucisku, cedząc przez zęby – Zjesz później, najpierw kasa. – A, tak – zreflektował się Angelino, ostawiając wafelek. Zdecydowanym ruchem odepchnął nieustającą w manipulacji silną damską dłoń i sięgnął głęboko do spodni. Anusowa nerwowo rozejrzała się wokół, aby upewnić się, że są sami. Wydawało się jej, że ściany mają uszy, a stojący po przeciwnej stronie stół z wędlinami, nawet oczy. Potrząsnęła głową z dezaprobatą. Nawet najprzedniejsze kompozycje wędlin nie mogą się poruszać. Głód musiał generować halucynacje. Sama myśl o solidnej mięsnej uczcie doprowadzała ją do orgazmicznego szału. Oparła się na chwilę o ścianę, odetchnęła i obiecała sobie, że gdy tylko przeliczy skrywaną w saszecie gotówkę, natychmiast pofolguje sobie przy salcesonach, krwawych kiszkach i kesslerze.
Angelino wyjął ze spodni spiętą rzemykiem skórzaną saszetę. Otworzył ją sprawnie i wysypał zawartość na otwartą dłoń. – Co to ma być? – zdziwiła się Anusowa, gdy zamiast plików ujrzała dwa tulejowate obiekty o burej barwie, zakończone półprzezroczystymi haczykowatymi trójkącikami. – Pytam się, Angelino! – powtórzyła, marszcząc brew i spoglądając na Angelino w taki sposób, jakby to on był odpowiedzialny za to, co ojciec dyrektor trzymał w przytwierdzonej do wewnętrznej strony uda saszecie.
– Antyczne wibratory? – zgadywał Angelino, przyglądając się eksponatom. – Właśnie! – Anusowa uniosła brwi i palec – to mogą być antyczne wibratory, albo… – Drogocenne lekarstwo na chorobę kleryków? – z nieskrywaną nadzieją w głosie zapytał Angelino. – Nie wiadomo – odparła Anusowa, w myślach przeliczając zyski ze sprzedaży dwóch tajemniczych przedmiotów, które przecież musiały mieć znaczną wartość, skoro ojciec dyrektor nosił je przy sobie. – Nie ma co, trzeba to gdzieś ukryć – zdecydowała – ale nie przy nas, bo zaraz będziemy się przebierać z tych pogrzebowych strojów i różnie może być. – Więc gdzie? – dopytał Angelino, rozglądając się po zastawionych półmiskami stołach. – Widzisz ten półmisek? – Anusowa wskazała palcem na stół z przekąskami, gdzie obok ryb i owoców morza pyszniła się srebrna taca z percebes. – Są podobne to tego – oznajmiła, prowadząc Angelino to stolika z rybami, na którym stała taca z pąklami. Były udekorowane zielonymi szparagami i kawałkami smażonego w maśle karczocha i rzeczywiście przypominały znalezisko. – Wetknij je tak, żeby nie podpadło – oświadczyła. – Gdy się przebierzemy, wrócimy tu po nie.
Anusowa oddaliła się od stołu, żeby upewnić się, że skryte między percebes dwa przechwycone obiekty nie wzbudzą zainteresowania. – Angelino! – zwróciła się do młodzieńca, przekrzywiając głowę – Tak? – odparł ten, gotów do oddania się deserowym rozkoszom. – To są czyjeś palce! – oświadczyła pewnym głosem. – Palce? – zdziwił się Angelino, zastanawiając się, jak to możliwe, że Anusowa nie poczuła, gdy dwa domniemane palce opakowane w saszetę osobiście umieścił w Anusowej, gdy w dormitorium zastał ich nalot komandosów. – To są bardzo stare ludzkie palce, Angelino, mają paznokcie – upewniła się Anusowa, dodając – nie mogą tak tu leżeć, jeśli ktoś przechwyci włosy albo paznokcie, może rzucić klątwę na ich poprzedniego posiadacza. – Czyli na nas! – przestraszył się Angelino. – Zjemy a potem pomyślimy, gdzie je ukryć – ustaliła Anusowa. – Saszeta wygląda na nieprzemakalną – uznał Angelino. – Więc może w górnopłuku w toalecie?
Anusowa skinęła głową i pospiesznie skierowała ku wędlinom. Miała do dyspozycji cały stół, bo Angelino jednak wrócił do deserów. Wzięła więc widelec i dziabnęła plaster białego salcesonu. Jakże delikatnie ozorkowy! Doskonale komponował się z ustawionym obok podrasowanym żurawiną sosem chrzanowym. Zachęcona ostrą słodyczą, dziabnęła też plaster gotowanej szynki, a potem naruszyła kiełbasy. Myśliwska i jałowcowa były wyśmienite. Zaspokoiwszy pierwszy głód, bliżej przyjrzała się ustawionej na środku stołu imponującej kompozycji z kiełbas, szynek i baleronów, które wieńczyła papierowa czerwona parasolka nonszalancko wetknięta na samej górze. Wtedy przypomniała sobie, że gdy jako nastolatka praktykowała w mięsnym, kierowniczka sklepu mawiała, że najświeższe kładzie się najdalej od klienta, tak żeby ten w pierwszej kolejności sięgał po najstarsze. To wspomnienie przyprawiło Anusową o głośne beknięcie, które pozwoliła sobie powtórzyć ze zdwojoną siłą, skoro poza zajętym słodyczami Angelino nikogo innego w przestrzennej jadalni nie stwierdziła. Idąc za potrzebą chwili, pozwoliła sobie na beknięcie wtórne oraz kilka pomniejszych beknięć wynikowych.
Przestała, gdy odór wokół niej stał się tak nieprzyjemny, że zaczęła tracić ochotę na dalsze repety. Była głodna ale też ciekawa wrażeń, więc nonszalancko sięgnęła na sam szczyt misternie ułożonej kompozycji. Sprawnym ruchem wyciągnęła małą papierową parasolkę z gęstwiny parówkowego podłoża, obnażając paróweczkę nieco inną od pozostałych. Różniła się barwą, kształtem i wielkością, co tylko zaostrzyło ciekawość Anusowej. – Chcę ją! – sapnęła, zamierzając się widelcem. Była przekonana, że to paróweczka deluxe dla wyjątkowych gości i zapragnęła jej natychmiast. Jednak, ku swojemu zaskoczeniu, chybiła. Miała wrażenie, że paróweczka krotochwilnie chowa się przed nią, tym więc bardziej zapałała do niej pożądaniem, będąc pewną, że ma prawo do najlepszego. Energicznie odrzuciła niewspółpracujący z nią widelec i zdecydowała, że woli polegać wyłącznie na sobie. Upatrzony kąsek zaplanowała upolować zębami.
Wgramoliła się po gromadzie kiełbas na samą górę, po drodze miażdżąc obfitym biustem kilka pasztetowych i wątrobianek. W końcu dostała się na szczyt, rozwarła szczękę i, objąwszy upatrzony kąsek koralem wyszminkowanych ust, stanowczym ruchem nagryzła. Dopiero teraz doceniła sens wydania dodatkowych tysięcy na mocniej wyszlifowane siekacze i importowane łączenie szuflad sprężyną dynamiczną, ponoć przydatne przy sieczeniu rzadszych produktów luksusowych. Anusowa była przekonana, że oto w takiej luksusowej sytuacji znalazła się właśnie teraz.
Zanim jednak zdołała w jakikolwiek sposób docenić walory nagryzionej paróweczki, ta wyszarpnęła się z jej ust tak dramatycznie, że wraz ze sobą wyszarpnęła też z ust Anusowej zaciśnięte na niej szczęki. Niesiona emisją potężnej energii misterna konstrukcja z wędlin w jednej chwili wyleciała w powietrze, pozostawiając Anusową w osłupieniu. Nie dość, że paróweczka pozbawiła ją spinanych dynamiczną sprężyną protez, to jeszcze spośród kiełbas wyskoczył nagi mężczyzna z rozbieżnym zezem, wrzeszcząc wniebogłosy i nerwowo zmagając się ze zasłaniającą mu krocze dokuczliwie zaciśniętą sprężyną. Miał na sobie tylko kilka wiązek elektrycznych kabli, które nadawały mu wizerunek androida i za takiego Anusowa mogłaby go wziąć, gdyby nie te oczy, które skąd znała. Zanim jednak zdążyła podjąć jakiekolwiek skojarzenie, trafiła do niej bulwersująca myśl, że właśnie ucieka droga proteza z importowanym wkładem, na którą wzięła spory kredyt. Podejmując próbę pościgu, wykrzyknęła więc w emocjach – O jujwa!
Tymczasem okrywające jeszcze przed chwilą tajemniczego mężczyznę masy wędlin poszybowały w powietrze, aby już po chwili rozsiać się na podłodze. Było ich tyle, że każdy krok musiał kończyć się wywróceniem. Pierwszy wywrócił się szalejący z bólu nagi mężczyzna, który w panicznej ucieczce runął na stół z rybnymi przekąskami. Największy pęd odebrała srebrna taca z percebes, które wystrzeliły w powietrze. Tymczasem niesiony ślizgiem nagi mężczyzna ściął z nóg Anusową, która potoczyła się na przerażonego Angelino. Ten, gdy tylko zobaczył lecące w jego kierunku pąkle, instynktownie otworzył usta, aby wyłowić ich jak najwięcej, a tym samym zabezpieczyć ukryte między nimi tajemnicze palce. Choć starał się łowić latające pąkle, jak tylko mógł, nie był pewny, czy wyłowił oba drogocenne palce. Niemniej gdy tylko ładunek ze srebrnej tacy wypełnił mu usta, całą ich zawartość przełknął z rutynową skutecznością, deponując domniemane skarby we własnych trzewiach.
Rzucona na Angelino wirująca Anusowa machinalnie objęła młodzieńca wpół i pociągnęła go za sobą z siłą śnieżnej kuli w kierunku drzwi wejściowych, w których nagle pojawił się dobrze ubrany korpulentny mężczyzna w meloniku. Uchylił melonik, w który wpadło kilka pąkli, i krótko się przedstawił – Panicz Remy Coq-Paczesny, dziedzic na Podwalu, uszanowanie – i błyskawicznie został porwany przez pędzących w jego kierunku Angelino z Anusową. We trójkę przelecieli przez korytarz i ostatecznie rozbili się na jego przeciwległej ścianie. – Jujwa! – powtórzyła Anusowa, rozcierając obolałą od uderzenia w ścianę pupę. – Panicz Remy Coq-Paczesny, uszanowanie – odparł określający się dziedzicem na Podwalu korpulentny jegomość, gramoląc się z podłogi i przywracając do stanu używalności upstrzony sosem koktajlowym melonik.
Nagi mężczyzna oddalał się tymczasem korytarzem, gdy na jego drodze pojawiła się dwójka poruszonych hałasem w Wieczerniku strażników gminnych. Bez słowa komentarza oddał się w ich ręce i, okryty marynarkami, zniknął wraz z nimi za drzwiami komendanta Straży Gminnej. – A to wpadł! – ucieszył się Angelino, z trudem powstrzymując refluks.
Panicz Remy Coq-Paczesny, dziedzic na Podwalu:
- będzie towarzyszył Anusowej i Angelino w podróży (33% głosów)
- okaże się szpiegiem (42% głosów)
- miał odwrócić uwagę od nagiego mężczyzny (25% głosów)

Wafelki chałwowe
Składniki na 12 sztuk
- 20 dkg chałwy,
- pół kostki masła,
- tabliczka mlecznej czekolady,
- tabliczka gorzkiej czekolady,
- trzy arkusze andrutów
Przygotowanie:
Chałwę rozkruszyć, dodać miękkie masło, wymieszać. Dodać rozpuszczoną w kąpieli wodnej i ostudzoną mleczną czekoladę. Masą smarować andruty tak, aby uzyskać 5-6 warstw, całość obciążyć i zostawić na kilka godzin. Pokroić w kwadratowe torciki lub podłużne batony. Polać rozpuszczoną gorzką czekoladą.