Home » Bez kategorii » 6. Poszukiwacze Czerwonego Rieslinga. Misja.

6. Poszukiwacze Czerwonego Rieslinga. Misja.

fot.  Christine Zenino

fot. Christine Zenino

U drzwi gabinetu wójta rozległo się energiczne pukanie. To nie był najlepszy moment i ktokolwiek zamierzał te drzwi otworzyć, musiał liczyć się z potężnym gniewem kanonika tytularnego Wawrzyńca Wieńca Abba-Ojca, który przebywał w gabinecie z wójtem i komendantem Straży Gminnej. Cała trójka jeszcze przed chwilą raczyła się puchatymi bułeczkami z cynamonem z rozkoszną czekoladową polewą. Choć bułeczki były wyjątkowo smaczne, nikt nie przypuszczał, że zjedzenie kilku może wywołać cokolwiek ponad dodatkowe pół kilograma w pasie.

Tymczasem użyta do przełożenia ciasta drożdżowego masa cynamonowa zawierała solidną domieszkę silnych afrodyzjaków. To sprawka posłanki Hiltraud Knur-Chlewik, która przyniosła bułeczki do gabinetu z zamiarem wprowadzenia wójta w stan tak głębokiego rozprężenia, aby ten był skłonny wyjawić jej nazwiska i adresy mężczyzn praktykujących przemoc wobec swoich żon. Jednak wójt, cukrzyk z przeznaczenia, pozostawił gromadkę bułeczek nietkniętymi. Sięgnął po kilka dopiero, gdy łapczywie pochłaniający je Abba-Ojciec oraz idący w jego ślady komendant Straży Gminnej, sprowokowały wójta do przejawu kurtuazji.

Po bułeczkach zostały tylko okruszki, a cała trójka wolno siorbała duże porcje ulubionej przez Abba-Ojca Caffè Borgia, po które prebendarz posłał asystujących mu dwóch ministrantów do zlokalizowanej przy Wieczerniku kuchni. Gorący napój emanował bogatym aromatem czekolady i odświeżał potęgą mocnej kawy, łagodząc emocje nieprzesadzoną dawką akcentowanej skórką pomarańczową bitej śmietany. Komendant popijał kawę przez otwór na usta w kominiarce, więc trudno było stwierdzić, czy na jego twarzy zagościł rumieniec, ale zarówno oblicza prebendarza jak i wójta, niedawno mocno pobladłe, zdawały się promienieć. Jak się miało za chwilę okazać, ożywienie na licach stanowiło preludium do serii dziwnych wydarzeń.

Serię zaskakujących zachowań zainicjował komendant, który najpierw ostentacyjnie spoczął na siedzącym już w fotelu wójcie, czym zdekonstruował kilka cynamonowych bułeczek ukrytych wcześniej w tylnej części swojej bielizny. Zniechęcony nieprzyjemnym dźwiękiem, który wydały bułeczki i mało przekonującym zapachem, który poniósł się tuż po emisji tego dźwięku, wójt machinalnie zrzucił z siebie komendanta, choć w ostatniej chwili, jakby w przebłysku przezorności, chwycił upadającego za pasek od spodni. Ostatecznie komendant padł na kolana tyłem do wójta, wystawiając na jego widok swoje umorusane w cynamonowo-czekoladowej miazdze pośladki. Zaskoczony rozwojem wypadków wójt, ściskając w jednej dłoni puste spodnie komendanta, a w drugiej szklaneczkę niedopitej Caffè Borgia, popadł w niewytłumaczalną ekscytację i poczuł nieodpartą chęć bliższej analizy zdeponowanej między bladymi półkulami komendanta kusząco ciemnej treści, która, jak domniemał, stanowiła czekoladową polewę bułeczek. Wiedziony aromatem, zamknął oczy, wysunął język i już miał zbadać zagadnienie, gdy poczuł na języku nieprzyjemną treść o metaliczno-rybnym posmaku.

Kierowany wewnętrznym przeświadczeniem, postanowił nie otwierać oczu, skoro właśnie wtedy, gdy je zamknął demaskował się przed nim niecny proceder, jakiemu oddawał się prebendarz. Z zaciętą miną zbliżył się do wójta i, pękając z zazdrości o dostęp do zasobów aromatycznej czekolady, umieszczał na wytkniętym języku wójta kawałek przytęchłej rybiej skórki. Nie poprzestając na tym, błyskawicznie sięgnął po następny, dobywając go z wypchanej resztkami przestrzeni międzyzębowej. Wójt szybko schował język, co prebendarz musiał uznać za sygnał, iż został rozpracowany, bo kawałek rybiej skórki błyskawicznie skrył we własnych ustach i z ojcowskim uśmiechem głośno przełknął. Wójt potrząsnął głową, otworzył oczy i zdziwił się jeszcze bardziej. Tajemnicza treść na jego języku zmieniła smak na marcepanowo-różany, a sam Abba-Ojciec zniknął, a w jego miejscu pojawił się wielki anioł o tak słodkim wyglądzie, że wójt uśmiechnął się błogo i ponownie zamknął oczy.

Tymczasem siedzący w fotelu i obserwujący wójtowe wytykanie języka, machanie rękoma i błogie miny Abba-Ojciec, z trudem opanowywał narastający i niedający się zaspokoić głód słodyczy. Wysiorbał już Caffè Borgia, na biurku od dawna nie było już ani jednej bułeczki. Jego nad wyraz uwrażliwione nozdrza wyczuły jednak silny cynamonowo-czekoladowy aromat emanujący z pozostających w zasięgu wzroku wójta pośladkach komendanta. Niewiele myśląc, prebendarz powoli podniósł się z fotela i, głośno sapiąc, podreptał ku źródłu. Do celu miał niedaleko, może pięć kroków, ale już przy trzecim ów cel zaczęła przysłaniać gęsta mgła, a po czwartym zza mgły jął się wyłaniać przypominający stołową fontannę do czekolady wulkan, z którego wolno wypływała czekoladowa lawa, gromadząc się w znacznych rozmiarach kraterze. Prebendarz pochylił się ku niemi i już miał włożyć tam swój zdobny w dwa sygnety palec, gdy poczuł na twarzy potężną wulkaniczną eksplozję, która, ciągnąc za sobą porcję czekolady i nieznośne wyziewy siarkowodoru, rzuciła prebendarza na siedzącego w fotelu wójta.

Lądujący prebendarz wytrącił wójtowi szklaneczkę z resztkami Caffè Borgia, które wartkim strumieniem rozlały się po podłodze wokół fotela. Po biurze poniósł się swoisty odgłos nagle nadwyrężonego fotela, ale tylko pozornie, bo w rzeczywistości przytłumiony dźwięk wyemitował mocno pobudzony wizerunkiem słodkiego anioła wójt, a potem także i prebendarz, zdumiony dziwnym mrowieniem w bliżej nieokreślonym obszarze tylnej części swojego ciała.

Zastanawiające jęki mogłyby ujść uwadze przypadkowego przechodnia – wszak stojący przy wejściu dwaj ministranci zeznali później do parafialnego protokołu, że żaden z nich nie słyszał żadnych jęków – ale pobudzonego ostrością zmysłów komendanta od razu zainteresował. Odwrócił się więc raptownie i błyskawicznie wdepnął w rozlane na podłodze resztki kawowego napoju, po czym stracił równowagę i runął całą siłą na siedzącego na wójcie prebendarza. Z głową komendanta między obfitymi udami, prebendarz zdał sobie sprawę, że mrowienie, jakie zidentyfikował w swojej tylnej części, pobudziło także jego część frontową, bo jęknął znacznie intenstywniej niż przed chwilą, ale zanim zdążył wygodniej dopasować się do sytuacji, drzwi do biura otworzyły się na oścież i stanęli w nich dwaj strażnicy gminni prowadzący za sobą Jeusebię Anusową, Angelino oraz Remiego Coq-Paczesnego.

Na widok nieoczekiwanych gości Abba-Ojciec wygenerował półuśmiech, choć sytuacja, w której się znalazł była raczej niezręczna. – Pięknie! – wykrzyknął, pozostając w otępieniu, którego źródła nie umiał jeszcze zlokalizować. Zanim wydarzyło się cokolwiek więcej, jeden ze stojących przy wejściu ministrantów przytomnie przysłonił fotel z wójtem, prebendarzem i komendantem płachtą gazetki parafialnej, którą rozpostarł tak, że skryła całą trójkę. W międzyczasie drugi ministrant podbiegł do Anusowej i podsunął jej pod nos odzyskaną przed chwila protezę. – Mój Boże! – wykrzyknęła Anusowa, szybko tracąc zainteresowanie zadziwiającą konstrukcją ludzką na fotelu i sprawnie włożyła protezę do złaknionych jej ust. – No może trochę na wyrost… – mruknął Abba-Ojciec i, odsunąwszy głowę komendanta, wygramolił się z wójta, ostatecznie pozostawiając głowę wolno przytomniejącego komendanta między udami wójta.

Anusowa, wpasowawszy szyny w dziąsła, postanowiła odnieść się do teatralnych strojów z epoki, które całej trójce kazano założyć w zakrystii. – No nie wiem, panie ojcze – powiedziała z przekąsem – po co nam takie jarmarczne ciuchy. – Droga pani – odparł Abba-Ojciec, niemal w pełni odzyskując świadomość. – Tak jak wspominałem, przed wami misja odnalezienia tajemniczego lekarstwa i najprawdopodobniej podróż w jego poszukiwaniu. Wszyscy wiemy, gdzie teraz powinniście siedzieć, więc żeby nikt was nie rozpoznał, przygotowaliśmy wam przebrania, dzięki którym wtopcie się w tłum. – W takich strojach?! – wykrzyknęła Anusowa, potrząsając falbanką przy rękawie i żabotem u szyi. – Ja moje bryczesy noszę od nas – odzwał się niespodziewanie Coq-Paczesny – Czyżby? – zdziwiła się Anusowa.

– Panicz Remy Coq-Paczeny cierpi na starczą demencję i za chwilę nie rozpozna sygnetów, które ma na palcach – objaśnił Abba-Ojciec, zwracając się do zainteresowanego – Proponowałbym, aby pan swoje sygnety zdeponował w moim bezpiecznym mieszku. – Ależ oczywiście! – zmitygował się Coq-Paczesny, nerwowo zdejmując z kościstych palców swoje precjoza i umieszczając je w otwartych dłoniach prebendarza. – To dla pana dobra – zapewnił Abba-Ojciec, przymierzając największy z sygnetów, a gdy stwierdził, że pasuje, dodał – Miał pan przybyć na dziewiętnastą do gabinetu, a stawił się pan na osiemnastą w wieczerniku, teraz usiłuje pan przywłaszczyć sobie tekstylia, która należą do parafii, doprawdy nie wiem, czy to dobra decyzja, że to właśnie pana wyznaczyłem do asystowania zgromadzonym tu zacnym poszukiwaczom na opiekuna i przewodnika! – O, przepraszam, nie przypominam sobie, abym znał bardziej godną postać niż ja!… – ubrany w beżowy kostium Remy Coq-Paczesny podjął próbę konfrontacji, wytykając oskarżycielski palec. – Nie ma za co – wycedził Abba-Ojciec i, dowodząc, że wszelka konfrontacja nie ma sensu, ostatecznie wytarł twarz w luźną część żakietu Coq-Paczesnego i czym dodał – nie pamięta pan nawet, gdzie znajduje się Podwale, którego obwołuje się pan dziedzicem. – Nie mogę sobie przypomnieć, żebym tego nie pamiętał – odparł dziedzic, drapiąc się po głowie. – Dlatego powtarzam, że to, co robię, to wyłącznie dla pana dobra – podkreślił Abba-Ojciec i zwrócił się do wójta i komisarza – ci urzędnicy państwowi potwierdzą. – To prawda! – odparł cicho komendant, wolno powstając z wyglądającego na nieprzytomnego wójta. Matowy wzrok wójta złowieszczo korespondował z jego nagłym zanikiem mocy witalnych. – Abba-Ojcze, wójt uwiądł! – wykrzyknął komendant w kierunku prebendarza, przybierając dramatyczny ton. – Można się tego było po tym tchórzu spodziewać – wydął usta prebendarz, a po chwili namysłu uniósł obie dłonie i z pełną powagą ogłosił – W poczuciu odpowiedzialności ogłaszam się komisarzem gminy do odwołania! – Niech żyje kanonik tytularny prebendarz Wawrzyniec Wieniec Abba-Ojciec, komisarz gminy! – oprzytomniały komendant trzasnął trzewikami i zasalutował.

– Niech żyje! – spokojnym głosem rzekł prebendarz, charakterystycznymi ruchami rąk uspokajając Anusową, Coq-Paczesnego i Angelino, choć ci nie przejawiali niepokoju, po czym zwrócił się do nich ojcowskim tonem. – No sami widzicie, co ja tu mam, więc tym bardziej doceńcie, że właśnie z myślą o waszym bezpieczeństwie postanowiłem, iż aby niepostrzeżenie opuścić miasto, wmieszacie się w Pokutną Procesję Artystów-Weneryków. – Weneryków? – zdziwiła się Anusowa. – Ale ludzie mogą nas poznać po twarzach! – Ja panią rozpoznaję! – wykrzyknął nagle komisarz, przyjąwszy pozycję „spocznij”. – Wysłaliśmy do pani mandat z gminnego fotoradaru z żądaniem ujawnienia, kto prowadził pojazd, a pani odesłała nam zdjęcie swojej intymnej części, której ze względu na obecność zaszczycającego nasz Abba-Ojca w funkcji urzędowej komisarza gminy nie mogę nazwać publicznie! – Jakie zdjęcie z fotoradaru? – oburzyła się Anusowa – nic tak nie było widać poza jakimiś chaszczami, więc odesłałam wam zdjęcie moich zarośli i to sprzed siedemdziesięciu lat, a już może być traktowane jako wartościowy antyk!

To powiedziawszy, Anusowa bezceremonialnie podwinęła szatę, wykonała mostek w tył i dla porównania zaprezentowała opisywany obiekt przed komendantem i prebendarzem, generując niejasne wrażenie udawanego zgorszenia pomieszanego z niezdrowym pożądaniem. Analizując zachowanie komendanta, Abba-Ojciec powziął przypuszczenie, że także i on mógł pozostawać pod działaniem tajemnej substancji, dlatego błyskawicznie dobył paralizator i wygenerował w kierunku komendanta powalającą wiązkę elektromagnetyczną. Sam zaś założył okulary i, z zaciekawiania uniósłszy górną wargę, przyjrzał się prezentacji bliżej. Wykonał też kilka roboczych zdjęć smartfonem, przypadkowo wysyłając je na parafialny profil. Zanim zdążył sążniście zakląć, rozjaśnił się na twarzy, bo przypadkowo opublikowane zdjęcia po kilku sekundach uzyskały trzy polubienia. – Żaden odzew – mruknął prebendarz, ustalając, że jedno polubienia pochodziło do niego samego, drugie od komendanta a trzecie od Anusowej. Wszystkie dodane przypadkowo zdjęcia usunął je z profilu, choć zastanawiał się przez chwilę, czy nie pozostawić ich w charakterze przestrogi i materiału poglądowego, bowiem gdy bliżej przyjrzał się szczegółom, wykrzywił usta i rzekł z niesmakiem – Pani rzeczywiście jest weneryczką. – No coś takiego! – oburzyła się Anusowa, powracając do pozycji stojącej i na powrót skrywając się pod szatą – Jeszcze mi żaden tak nie ubliżył. – Trzy brodawki są na pewno – oświadczył Abba-Ojciec, ostatecznie usunąwszy zdjęcia z profili, po czym profilaktycznie skierował swój paralizator także na siebie i, odebrawszy stosowną dawkę, dodał – Ja o mandacie z fotoradaru zapominam, a pani zaczyna bezwarunkowo kooperować! – rzekł, w geście przyjaźni lekko przechylając głowę na bok i wznosząc dłoń.

– O bezpieczeństwo waszych twarzy zadbaliśmy w sposób szczególny – oświadczył po chwli – Wszyscy dostaniecie weneckie maski! – Weneckie maski? – zdziwiła się Anusowa. – Tak, maski będą na patyku – wyjaśnił nieco zniecierpliwiony Abba-Ojciec – to nic dziwnego w okresie karnawału. – Ale skąd nagle weźmiecie tylu weneryków, żeby stworzyć pielgrzymkę? – indagowała Anusowa. – Wynajęliśmy bezdomnych i dobrze im zapłaciliśmy, będą mieli maski, więc nikt nich nie rozpozna – odparł Abba-Ojciec – Ta decyzja ma też korzystny wymiar ekonomiczny, bo dzięki ich ekspatriacji poza granice parafii, oszczędzimy na prowadzeniu noclegowni. – A dokąd ma nas prowadzić pan Remy Coq-Paczesny? – trzeźwo dopytał Angelino, krzywiąc się na samą myśl, że tak długo musi przechowywać w żołądku tajemnicze znalezisko, z zaciekawieniem zerkając na dziedzica. – Nie mogę sobie teraz przypomnieć… – odparł Coq-Paczesny. – Bo nikt panu jeszcze nie powiedział, panie Coq-Paczesny – obruszył się prebendarz, po czym pochylił się ku rozmówcom i ściszonym głosem dodał – ale wiecie, kto wam to powie…

– Szeptucha Kadzica? – równie cichym tonem dokończyła pochylona w kierunku Abba-Ojca Anusowa. – Parafianie tak często chwalą ją podczas spowiedzi, że postanowiłem udostępnić jej gabinet w Domu Gminno-Parafialnym – odparł Abba-Ojciec, puszczając do Anusowej oko. – Jestem człowiekiem, pani Anusowa! – Różnie mówią – odparła, zapytując po chwili – Rozumiem, że nasza wizyta u Szeptchy jest już opłacona? – Nie tylko – ucieszył sie Abba-Ojciec, zacierając ręce z tak łatwo nawiązanej współpracy – bo jest już także umówiona. Udajecie się tam we trójkę prosto z mojego gabinetu!

Szeptucha Kadzica:

  • okaże się zamkniętą w karcerze posłanką Knur-Chlewik (33% głosów)
  • wprowadzi bohaterów w błąd (33% głosów)
  • wskaże właściwy kierunek podróży (33% głosów)


Loading ... Loading ...

Caffè Borgia

Składniki na 4 porcje
1 tabliczka gorzkiej czekolady
1 szklanka pełnego mleka
1 szklanka espresso
4 łyki bitej śmietany
starta skórka z pomarańczy

Przygotowanie:
Tabliczkę czekolady rozkruszyć i rozpuścić w gorącym mleku, wymieszać do połączenia. Do szklaneczek wlać jedną trzecią objętości czekolady i jedną trzecią objętości kawy – aby zachować oddzielne warstwy, kawę należy wlewać po pochylonej zewnętrznej części łyżki. Całość zwieńczyć bitą śmietaną i posypać startą skórką z pomarańczy. Do dekoracji można też dodać tartą czekoladę i przypieczone płatki migdałów.